Producenci wegańskich produktów są w stanie wojny z przemysłem mlecznym. Przepisy unijne zabraniają używania nazw takich jak mleko, ser czy jogurt i niedawno niemal udało im się także zabronić używania obrazów i opakowań podobnych do nabiału.
Z punktu widzenia antropologii kultury, wysiłki Unii to próba powstrzymania triumfu symulakrum nad rzeczywistością. Dlaczego?
Ser prawdziwy, ser sztuczny, a ser symulowany
Wegański ser (jako przykładu wegańskiego nabiału) jest symulakrum normalnego sera. Symulakrum to kopia bez odniesienia do oryginału, a ser wegański przypomina ser tradycyjny bez użycia jego składników. Symulakrum to nie, zwykłe udawanie, ale zjawisko które przekracza granice między tym, co prawdziwe i tym, co sztuczne. Wyraża siłę stworzenia czegoś z niczego i nie potrzebuje odwołania do rzeczywistości – jest nawet gotowe tę rzeczywistość zastąpić.
Wegańskim producentom udało się więc stworzyć symulakrę sera, ale przemysł mleczny uparcie chce, abyśmy postrzegali je jako marną podróbkę. Wegański ser natomiast zbudował całą swoją tożsamość na braku, na odmienności i różnicy od tej właśnie rzeczy, którą reprezentuje: od sera. Zagraża w ten sposób pojęciu “prawdziwego jedzenia”: pomimo zero sera w serze, ludzie i tak traktują go jak ser. To, że nie potrzebuje się mleka by zrobić ser, bo można użyć tylko idei sera – to kiepska perspektywa dla przemysłu mleczarskiego.
Dlatego właśnie Unia nie chce, by produkty wegańskie używały tych samych nazw, co nabiał: żeby powstrzymać zamazywanie granic między “prawdziwym” i “sztucznym” serem, i żeby ten ostatni nie stał się równie popularny, co pierwszy. Unia nakazała tym produktom nazywać się “alternatywą dla sera”, żeby mówiły wyraźnie, gdzie jest prawdziwe jedzenie, a gdzie tylko jego podróbka.
czytaj więcej: Kurczak na horyzoncie zdarzeń
Tożsamość zapożyczona
Kiedy nazywamy coś alternatywą dla sera, wynikają z tego dwie prawdy:
Po pierwsze, że to nie jest ser. Jeśli w sklepie widzielibyśmy “ser kokosowy” obok “sera gouda”, byłyby one równe sobie i wkrótce uprzywilejowana pozycja mleka by się rozmyła.
Druga prawda to ta, że wegański ser nie istnieje. I ta prawda jest o tyle gorzka, że to wegański ser sam wybiera nieistnienie.
Wegańskie produkty mogłyby być dostępne obok tradycyjnych, bez pożyczania imion, za to chwaląc się tym, co w nich różne. Miałyby wymyślne, własne nazwy, takie jak margaryna, a nie wyrób masłopodobny. A jednak to nie jest strategia, dzięki której wegańskie jedzenie chce trafić na stoły. Nazwy, o których nikt wcześniej nie słyszał i których nie kojarzy z jedzeniem mogłyby wprowadzić konsumentów w konsternację i całkowicie odwieść od innowacji kulinarnych. Wegański blok zrobiony z oleju kokosowego, skrobi i przypraw potrzebuje sera jak pasożyt żywiciela.
Czytaj więcej: Wegańskie produkty mogą trafić pod lupę
Permanentny konflikt
Dlatego zimna wojna w alejce z nabiałem szybko nie ustanie. Symulakrum nie zrówna się z oryginałem, tylko będzie podawać się za jego kopię. Tak długo, jak wegański zamiennik sera wybiera życie w cieniu sera, sugerując jego imię zamiast nosić swoje własne, i tak długo jak przepisy unijne zakazują mu nazwania się serem, te dwa przemysły pozostaną w stanie konfliktu.
Całość tekstu przeczytasz na medium.com/@k.kozmana (oryginał w j. angielskim)