Mieszkam w okolicy obfitującej w wertepy, których nie da się ominąć, nie wspominając już o mieście wojewódzkim czyli Gorzowie Wielkopolskim, który dziurami wita przyjezdnych od lat. No i na wakacjach w Beskidach przydałaby się terenówka. Na jeepa mnie nie stać. A czy samochód ekonomiczny o małym silniku sprawdzi się w górach?
Zaczęłam dla przyjemności czytać o SUV-ie, który też trafia w mój gust i na którego… mniej mnie nie stać. Jakie było moje zdziwienie, gdy przeczytałam, że najnowsze modele tego sporego SUV‑a kryją pod maską silnik o pojemności niecałego litra. Wiedziałam już, że od kilku lat surowsze normy emisji spalin sprawiają, że koncerny samochodowe zwracają się ku tzw. downsizingowi. Polega to na produkowaniu silników o mniejszej pojemności, z której jednak dzięki odpowiedniej technologii można uzyskać większą moc, co ma zapewnić płynną i dynamiczną jazdę.
Downsizing czyli małe jest ekonomiczne
Tak się składa, że niedawno kupiłam skodę z takim właśnie downsizingowym silnikiem o pojemności 1,2 litra w wersji niestety ponoć dość awaryjnej, z rozciągającym się łańcuchem rozrządu (od 2012 r. stosowano w tych silnikach pasek rozrządu, co znacznie zmniejszyło ich awaryjność). Jeździ mi się przyjemnie, ale dynamiki nie będę oceniać, bo z powodu utrzymującej się całe życie choroby lokomocyjnej mdli mnie od gwałtownego przyśpieszania, więc nie robię sobie przykrości i nie wduszam gazu.
Wyprzedzam bez problemu przy 86 koniach mechanicznych, tyle że nie mam potrzeby wyprzedzać trzech samochodów na raz.
Do spokojnej jazdy ten silnik w pełni wystarcza, a jest też ekonomiczny.
No dobrze, ale wielki SUV z silnikiem 1,0? Teraz w miejsce silników wolnossących o znacznych pojemnościach, producenci stosują zwykle trzycylindrowe, wyposażone w turbodoładowanie, o litrażu 1–1,5 litra. Ale też silnikom tworzonym według zasad downsizingu zarzuca się niską trwałość i wysoką awaryjność.
Zaczęłam się zastanawiać, jak by taki samochód radził sobie w górach. Czy przy podjeżdżaniu trzeba poprosić pasażerów, by wysiedli i wnieśli bagaże? Zapytałam o to na fanpage i oprócz barwnych odpowiedzi (zapewne równie barwnych jak moje pytanie), że z górki sobie radzi i pod wiatr sobie radzi, oraz że SUV‑a również trzeba wnieść – dostałam kilka odpowiedzi popartych doświadczeniem, że jest naprawdę w porządku i da się wjechać również w trudnych warunkach.
Ograniczenie prędkości
Od przyszłego roku koncern Renault i Daci pójdzie w ślady Volvo, które ograniczyło maksymalną prędkość swoich samochodów. I tu też jestem za. Wkurzają mnie kierowcy szusujący 120 na godzinę chociażby po okolicznej drodze numer 22 (gdzie jest ograniczenie do 90).
Nie przekonuje mnie argument, że ktoś lubi szybko – czyli niebezpiecznie – jeździć. Ci sami kierowcy często domagają się wycinania drzew rosnących przy drogach najwyraźniej nie rozumiejąc, że to nie drzewa są przyczyną wypadków, lecz niedostosowanie prędkości do warunków.
Więc myślę sobie: downsizing, ograniczenie prędkości maksymalnej, bardziej ekonomiczna, ekologiczna i bezpieczna jazda.
Czy nowe znaki drogowe pomogą zwierzętom?
Prawdopodobnie za kilka lat będzie mnie stać na takiego SUV‑a. Ale potem czytam, że od 2025 r. planowane są nowe, bardziej zaostrzone normy emisji dwutlenku węgla i że przy obecnej technologii może to oznaczać całkowity zakaz produkcji samochodów z silnikami spalinowymi. A ponieważ jest bardzo mało prawdopodobne, że będzie mnie stać na elektryka, to zadowolę się używanym „kopciuchem“. Ekologiczne rozwiązania, które są absolutnie konieczne, wciąż pozostają opcją dla bogatych.