- reklama -
Strona głównaEcoLifeWróciłam z Australii. To raj...

Wróciłam z Australii. To raj dla nielicznych

Wprosiłam się kole­dze na upal­ne Święta. Adam pra­cu­je ze mną w Londynie. Kiedyś wspo­mniał, że wpad­nie odwie­dzić rodzi­nę w grud­niu, bo nie widział ich odkąd dwa lata temu opu­ścił Australię. Żartem spy­ta­łam, czy mogę się z nim zabrać, on na to, że jasne. Tacy są Australijczycy.

Na świą­tecz­ny obiad zapro­sze­ni są wszy­scy. Kuzyni, wuj­ko­wie i ciot­ki, sąsie­dzi któ­rzy żyją pół roku tu a pół w Nowym Jorku, dwie sta­re Brytyjki pozna­ne przy gol­fie, a nawet ja, tak zwa­na Europejka. Na sto­le po dwa sto­sy kre­we­tek i mięs z gril­la, wybór oko­ło trzy­dzie­stu alko­ho­li i litr kre­mu z fil­trem SPF50 i pomp­ką. Po obie­dzie poszłam z Adamem na pla­żę, odwie­dzić olbrzy­mią płaszcz­kę, któ­ra od lat żyje pod molem.

Zapytałam, dla­cze­go na pla­ży tak mało ludzi, na co odpo­wie­dział mi, że dla tych ludzi pla­ża jest i będzie zawsze, i on sam przez 25 lat życia „brał to wszyst­ko, ku*wa, za pewnik”.

 

Wśród młodych Australijczyków premier nie jest popularny

Z radia w samo­cho­dzie wyła­pa­łam, o co cho­dzi z tymi waka­cja­mi na Hawajach. Premier Australii pole­ciał na urlop w sekre­cie, bez wyzna­cze­nia zastęp­cy i przede wszyst­kim bez pod­ję­cia rady­kal­nych kro­ków w rady­kal­nej sytu­acji, kie­dy 460 tysię­cy hek­ta­rów kra­ju sta­ło w ogniu.

Wśród mło­dych Australijczyków pre­mier nie jest popu­lar­ny. Jego wizja kra­ju to taka, gdzie “war­to­ści i swo­bo­dy naro­do­we” są na pierw­szym miej­scu. Broniąc rodzi­ny i miejsc pra­cy, Scott Morrison popie­ra węgiel i odrzu­ca inwe­sty­cje w odna­wial­ną ener­gię. Zmianie kli­ma­tu nie zaprze­cza (jako nie­licz­ny w jego par­tii), ale nie łączy jej ze ska­lą poża­rów wokół Sydney. Bo tacy też są Australijczycy.

Raz poje­cha­li­śmy na wzgó­rze z punk­tem wido­ko­wym, ale przez dym nie dało się wie­le zoba­czyć. Po dro­dze do domu zepsuł się nam samo­chód. Stara Corolla (zapa­so­wy samo­chód w rodzi­nie) nie wytrzy­ma­ła sta­nia w kor­ku na peł­nej kli­ma­ty­za­cji. Jest
pią­tek, przed­mie­ścia Melbourne, trzy pasma auto­stra­dy zapcha­ne, a my roz­kra­cze­ni na środ­ko­wym i nawet świa­tła awa­ryj­ne nie
dzia­ła­ją. Adam dzwo­ni po pomoc dro­go­wą, ja daję zna­ki ręką, żeby nas omi­ja­no. Nikt nie trą­bi. Nie minę­ło pięć minut, jak ktoś wysko­czył z samo­cho­du, żeby pomóc nam dopchać się na ubo­cze. W cie­niu dało się wytrzy­mać – na przed­mie­ściach jest mnó­stwo drzew, jest pięk­nie, zie­lo­no i prze­stron­nie. Pomoc dro­go­wa zja­wia się po 15 minu­tach, uśmiech­nię­ty sta­ru­szek wyja­śnia, że to tyl­ko bate­ria, i jedzie za nami aż do domu, w razie gdy­by­śmy zno­wu byli w kło­po­tach. Adam tłu­ma­czy mi, że ten  facet zara­bia 5 tysię­cy dola­rów austra­lij­skich na rękę. Dwupokojowe miesz­ka­nie w Melbourne to mie­sięcz­nie jakieś pół­to­ra tysią­ca. Ludziom żyje się dobrze, nie kry­ty­ku­ją rządu.

Jak słowami opisać Australię

W mojej wyobraź­ni Australia była pusty­nią czer­wo­ne­go pia­chu. W moich wspo­mnie­niach są teraz lasy euka­lip­tu­so­we, łąki peł­ne kan­gu­rów, sze­ro­kie bia­łe pla­że i woda bar­dziej błę­kit­na niż niebo.

Rafa kora­lo­wa, któ­rą nie­zdar­nie pró­bu­ję opi­sać innym: spa­ghet­ti, kala­fio­ry, kule disco, szysz­ki, rogi jele­nia. Na pół­no­cy, w Queensland, do brze­gu zbli­żać się nie moż­na przez sło­no­wod­ne kro­ko­dy­le. W zamian za to są lasy tro­pi­kal­ne, gdzie moż­na sko­czyć ze skał wprost pod wodo­spad. Woda jest tak czy­sta, że dno widać dosko­na­le, a ryby pod­pły­wa­ją spraw­dzić, czy ktoś zechce je kar­mić. Przewodnicy wycie­czek mają nawet ze sobą pokarm dla ryb. Większość z nich kocha swo­ją pra­cę. Niektórzy zosta­ją w Australii tyl­ko na sezon, żeby przez dru­gą poło­wę roku kem­pin­go­wać. I tacy też bywa­ją Australijczycy.

Łatwo oswo­ić się z tym pięk­nem. Po tygo­dniu zapo­mi­nam o Londynie, o Europie, o tym że ist­nie­je zima. Nie spraw­dzam maili. Przyzwyczajam się widzieć oce­an, gdzie­kol­wiek jestem, i mnó­stwo, mnó­stwo drzew. W hoste­lach spo­ty­kam ludzi, któ­rzy nigdy nie chcie­li wró­cić. Dziewczyny pil­nu­ją dzie­ci, chło­pa­ki sto­ją za barem. Potem pra­cu­ją na far­mie przez trzy mie­sią­ce, żeby móc zostać rok dłu­żej. Czasami zosta­ją na czar­no. Czasem lecą do Nowej Zelandii, żeby na nowej wizie zacząć nowy rok pra­cy, choć tam zara­bia się gorzej i mniej jest do objeżdżania.

Raj na Ziemi

Ostatniego dnia Sydney żegna mnie desz­czem. Wreszcie popiół nie osa­dza się w gar­dle. Złapałam kaszel od roz­krę­co­nej wszę­dzie na mak­sa kli­ma­ty­za­cji i dym tyl­ko go pogar­szał. Ostatnią rze­czą, któ­rą widzę, jest pla­kat ban­ku: ‘Australia. Where the good life is cal­led life’. To dobra rekla­ma dla ludzi cze­ka­ją­cych w kolej­ce do samo­lo­tu, któ­ry wyplu­je ich na dru­gim koń­cu świa­ta, o dziw­nej porze dnia i roku, w sza­rą rzeczywistość.

Dopóki Australijczycy nie zoba­czą, jak dobre jest ich życie, lasy będą im pło­nąć za oknem, a oni będą pla­no­wać wakacje na Hawajach. 

To życie tak wygod­ne, że aż kłu­je w oczy: auto­stra­da­mi, któ­ry­mi moż­na doje­chać do samej pra­cy jed­nym z trzech samo­cho­dów, mroź­ną kli­ma­ty­za­cją za tanią ener­gię z węgla, kre­wet­ka­mi z gril­la w cie­niu ogro­du na przed­mie­ściach. Australia to naród, któ­ry nauczył się ‘czy­nić sobie zie­mię pod­da­ną’ i nigdy nie miał oka­zji myśleć ina­czej. Przyzwyczajeni do cie­sze­nia się chwi­lą, do „war­to­ści i swo­bód naro­do­wych”, do pięk­na natu­ry i ogrom­nej nie zalud­nio­nej prze­strze­ni bro­nio­nej przed imi­gra­cją, Australijczycy nie mają ani poczu­cia zagro­że­nia, ani obo­wiąz­ku. Zwłaszcza co do zie­mi, któ­ra czy­ni ich życie rajem.

Chcę wró­cić. Wypad do Australii jest cho­ler­nie dro­gi, więc nie jest to plan na naj­bliż­sze kil­ka lat. Tym razem chcę tam spę­dzić wię­cej cza­su, może dwa, trzy mie­sią­ce, może rok. Nigdzie nie latać, tyl­ko obje­chać cały kon­ty­nent sta­rym vanem i spać pod tysią­cem gwiazd. Nie wiem, czy mi się uda. Czas i pie­nią­dze znaj­dą się zawsze, ale znik­nąć może płaszcz­ka pod molem i lasy euka­lip­tu­so­we. W zamian zasta­nę tam pusty­nię czer­wo­ne­go piachu.

- autopromocja -
Karolina Kozmana
Karolina Kozmanahttp://medium.com/@k.kozmana
Mieszkam w Londynie i pracuję dla jednej z firm "big tech". Studiowałam Gender, Development & Globalisation na London School of Economics & Political Science. W Warszawie ukończyłam Kulturoznawstwo i Polonistykę, współpracowałam z fundacją Culture Shock i pisałam do miesięcznika UW/ażaj. Interesuje mnie, jak nowe społeczeństwo buduje relacje ze środowiskiem.
Podziel się
Czytaj także

Tam, gdzie rosną szmaciaki

Siedzuń (sparassis), strzępiak, strzępulec, orysz, orosz, baran, kwoka, kozia broda. Te wszystkie określenia dotyczą jednego grzyba. Rośnie od lipca do października, pojedynczo, u podstawy...

Zamiast fabryki FSO osiedle z zieloną energią

W Warszawie na terenach po Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu powstanie ogromne osiedle przyjazne dla mieszkańców. W planach jest aż 12 tys. mieszkań z...
213FaniLubię
122ObserwującyObserwuj
217ObserwującyObserwuj
energetycznie

Zakaz dla kotłów na pellet w uchwale antysmogowej budzi sprzeciw

Nie tylko węgiel jest niemile widziany w uchwałach antysmogowych. Jak się okazuje, także piece na pellet mogą dostać zakaz wykorzystywania. Duży polski producent kotłów...

Zielona energia w każdej godzinie

Polenergia, spółka kontrolowana przez Dominikę Kulczyk, chwali się, że dostarczy klientom indywidualnym i biznesowym energię elektryczną z odnawialnych źródeł. Certyfikat TÜV SÜD potwierdza, że...
- reklama -

Małe jest piękne

Ten znikający punkt...

Jabłka Grójeckie, bo polskie

Jabłka ekologiczne czekają....
1 KOMENTARZ
  1. Super tekst, nie­na­chal­ny i gle­bo­ki., wart­ko sie czy­ta. cze­kam na kolejne.

Komantowanie zamknięte

A jeszcze lepsze jest to...