O kryzysie wieku średniego napisano już wszystko: rozprawy, piosenki, artykuły. Nakręcono filmy, na smutno i wesoło. Synonimem kryzysu czterdziestki stał się szybki, sportowy samochód. Teraz może to być auto elektryczne.
Niedawno podczas przerwy na ciekawej konferencji o czystych technologiach, wdałam się w pasjonującą rozmowę z grupą inteligentnych mężczyzn. Rozmowa dotyczyła samochodów.
- Co Pan sądzi o elektrycznych autach? – zagaiłam.
- To pieśń przyszłości – odpalił mój rozmówca zachowawczo.
- O, mój syn chciał, bym takie kupił – oczy jednego z panów zapaliły się żywo.
- Jeździłem najnowszym, elektrycznym BMW, to potwór!
- Dwie sekundy do setki.
- Ale jaki cichy!
Rozmowa toczyła się wartko, każdy miał coś do powiedzenia. Wszyscy kiedyś siedzieliśmy w elektrycznym samochodzie, wszyscy byliśmy pod wrażeniem mocy, komfortu, technologii. Każdy chciałby je mieć, ale nikt się nie odważył. W przypadku moich rozmówców, członków top-managementu – nie chodziło wcale o cenę.
- Brakuje infrastruktury.
- Kupiłem coś bardziej klasycznego.
I tak właśnie wygląda kryzys wieku średniego. Na razie. Bo już niedługo, jestem o tym przekonana, będziemy mogli kupować samochody elektryczne, które staną się bardziej dostępne. Niemcy przeznaczają właśnie miliard euro na dopłaty do takich aut, by nie być w tyle za innymi państwami. W stanach USA i w Wielkiej Brytania zachęty dla kierowców już przynoszą efekty. Auta elektryczne stają się coraz tańsze i mają coraz większy zasięg, ich sprzedaż rośnie. W przypadku Tesli można nawet mówić o rewolucji na miarę wprowadzenia sto lat temu pierwszego samochodu Forda. Kiedyś ta rewolucja z pewnością dotrze do nas,
Tak więc obiecuję sobie, że JA nie stchórzę i kolejne auto, jakie kupię, będzie zasilane prądem. Wręcz nie mogę się tego doczekać.