Mam w domu pseudointeligenta. To nowy, mały pseudo-inteligentny licznik energii elektrycznej. Dowiedziałam się o tym niedawno od pana, który spisuje zużycie prądu.
Początek roku to czas, gdy sprawdzają nam liczniki prądu i gazu i robią prognozy rachunków na cały rok. Wyjątkowo byłam przy tym obecna. Siedząc w domu z małym synkiem wpuściłam do mieszkania okrągłego pana w grubych jak denka od słoika okularach. Na szyi miał uwiązaną skrzyneczkę. Robił wrażenie profesjonalisty.
Udał się wprost do mojej skrzynki z bezpiecznikami i przy pomocy latarki próbował odczytać stan licznika.
- Myślałam, że te nowe liczniki można odczytywać zdalnie… – wytrwało mi się niechcący.
- Kto pani tych bzdur naopowiadał! – odpowiedział rasowy elektryk w zaparowanych denkach od słoika. – To pewnie ci monterzy – pokręcił głową.
Zrobiłam skruszoną minę pod tytułem: co ja się tam znam?
- Widzi pani te czarne dziurke w rogu licznika. To ja powinienem przyłożyć do niej te koncówke i wszystkie dane same się ściągają – wyjął ze skrzyneczki na szyi kawałek grubego kabelka i zamachał mi przed nosem.
- Ale to zawracanie głowy. Szybciej będzie spisać na kartkę. O widzi pani: tu, zaraz po G 11 wyświetla się stan licznika. Piszę tylko do przecinka. To po przecinku się nie liczy – pan poświecił latarką i skrupulatnie zanotował rząd cyferek.
- Może ci od wody albo od ciepła mogą tak przez ścianę, bez wchodzenia do domu, odczytać stan licznika. Ale nie my. No sama pani widzi – pomachał mi przed nosem krótkim a grubym kabelkiem ze skrzyneczki.
Pokiwałam głową udając zrozumienie i wypuściłam pana do sąsiadów, życząc udanego dnia. Do tej pory zachodzę w głowę: po co mi ten nowy licznik? Już wiem, że nie jest inteligentny i RWE do 2020 roku wymieni mi go na nowy, bardziej dokładny i całkowicie zdalny. Tak przynajmniej wynika z przepisów. Teoretycznie. Pan w okularach nie wyglądał na takiego, który boi się utraty pracy.