Uśmiechnięta Beyoncé w bikini z Bangladeszu reklamuje H & M. Ale nie skusi mnie ani mojej córki do kupowania tych ciuszków.
Koncert Beyoncé w Warszawie już za nami. Pozostały billboardy, z jej podrasowanym w Photoshopie ciałem, reklamujące szwedzki koncern odzieżowy H & M. Kto z nas nie ma w szafie ciucha z H & M? Tanie, modne, stylowe, nie wstyd w nich się pokazać nawet na szykownej imprezie. Wręcz przeciwnie, warto pochwalić się w czasach kryzysu ubiorem prosto ze zwykłego sklepu. Każdy tu coś znajdzie dla siebie.
Nic dziwnego, że H & M sprzedaje rocznie ubrania za 22 miliardy dolarów.
Czas jednak otworzyć oczy. Spora część tych ubrań pochodzi z Bangladeszu. Gdy w ubiegłym miesiącu w stolicy tego kraju zawalił się budynek mieszczący kilka szwalni pod jego gruzami zginęło ponad tysiąc sto osób. Wybuchła dyskusja o poprawie warunków pracy, nagłośniły ją związki zawodowe. H & M odbiera połowę ubrań wyprodukowanych w Bangladeszu i jako główny pracodawca dyktuje standardy pracy.
Pod wpływem opinii publicznej H & M, Zara, Marks & Spencer, Carrefour … podpisali deklarację o poprawie warunków pracy w Bangladeszu. Spora w tym zasługa europejskich konsumentów, mała – Polaków.
Jesteśmy wrażliwi na zawartość GMO w żywności ale mamy w nosie, że ubrania produkowane są z bawełny GMO. Często nie obchodzi nas jak jest produkowana żywność, a co dopiero ubrania. Liczy się cena. Tymczasem nasza opinia ma znaczenie. Możemy bojkotować niektórych producentów i niektóre produkty.