Zasnęłam nad reklamą polskiego programu atomowego, choć i tak jestem wdzięczna, że mogłam ją zobaczyć.
Kto widział reklamy polskiego programu rozwoju energetyki jądrowej? Niech się przyzna! Ja widziałam jedną w telewizji, kilka miesięcy temu.
Dlatego byłam wdzięczna, gdy instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC, prowadzący badania dla Ministerstwa Gospodarki, przysłał mi skan reklam zamieszczonych w Super Expressie. Z zapałem wzięłam się do ich czytania.
Już pierwsze zdania, niczym wstępniak z polityki energetycznej państwa, wywołały moje ziewanie:
"Polska przeżywa intensywny okres wzrostu gospodarczego, co również przekłada się na zwiększenie konsumpcji energii elektrycznej. Przy obecnym poziomie produkcji już za kilka lat energia może się stać towarem deficytowym, co przełoży się też na ceny...
Kolejne zdania i ziewnięciom towarzyszy klejenie oczu. Cóż, w końcu jestem w ósmym miesiącu ciąży, mogę się trochę zdrzemnąć. Jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Szkoda mi tylko tej kampanii, która była, ale jakby jej nie było. Pooglądałabym więcej reklam, zamiast czytać wstępniaki przerobione na reklamę. Z chęcią podyskutowałabym z moim 11-letnim dzieckiem o źródłach energii, zamiast sprawdzać, czy wkuła informacje o węglu i górnikach. W telewizyjnych serialach - ciągutkach obok westchnień o miłości i zdradzie chciałabym zobaczyć inżynierów (niech będą przystojni!) pracujących na polibudzie nad polskim uranem. Jako dziennikarka chciałabym też chodzić na więcej ciekawych konferencji o energetyce jądrowej.
W końcu Ministerstwo Gospodarki ma do wydania 22 mln zł na ogólnopolską kampanię „podniesienie wiedzy społeczeństwa na temat energetyki jądrowej i promieniotwórczości". To pikuś w porównaniu do 50 mld zł jakie pochłonie budowa pierwszej elektrowni jądrowej. Ale i tak nieładnie jest marnować publiczne pieniądze.