Wiadomość z dzisiaj: Polska będzie płacić 67 tysięcy 314 euro dziennie za to, że nie segregujemy śmieci. Z budżetu uleci ponad 100 mln zł rocznie.
Uff, nareszcie. Ile ja się na tę wiadomość naczekałam! Od wielu lat dostawałam w Rzepie maile od gorliwych czytelników, którzy wieszczyli straszliwe kary za brak postępów w gospodarce odpadami. Teraz będzie można mówić już dokładnie: 280 tys zł kary dziennie.
Nie pomogła zmiana (rok temu) prawa, która nakłada na gminy obowiązek zorganizowania zbiórki i segregacji śmieci. Jak mówiło Ministerstwo Środowiska półoficjalnie, ta zmiana ma nas uchronić przed karami. Pudło, Bruksela i tak wytoczyła nam proces przed Trybunałem Sprawiedliwości za łamania prawa o odpadach. Jeśli wygra (a to niemal pewne) to zapłacimy kary od dnia wyroku.
Maile, jakie wielokrotnie otrzymywałam, całą winę zrzucały na prawo o utrzymaniu porządku i czystości w gminach. Zgodnie z tym prawem gminy nie mogły wziąć we własne ręce gospodarki odpadami bez przeprowadzenia referendum. A prywatni przedsiębiorcy skarżyli się, że brakuje dla nich funduszy unijnych na inwestycje.
Wina pewnie leży pośrodku. W Tykocinie, gdzie mieszka moja rodzina, nikogo przez wiele lat nie interesowały proekologiczne inwestycje a pieniądze unijne wydano na kostkę brukową na rynku głównym. Ludzie z wiosek śmieci palili albo wywozili do lasu, bo jakiej firmie chciałoby się po nie przyjeżdżać? A jeśli już by to zrobiła, to za jaką cenę?
Burmistrzowie małych miejscowości skarżą się, że teraz (po zmianie prawa) będą musieli dokładać do zbierania śmieci, bo część mieszkańców jest tak biedna, że za nic nie płaci. Niech doliczą do tego rolników. UPS, to temat tabu, tu czuwa PSL.
Może dopiero wysokie kary obudzą polityków: 365 dni x 280 tys. to ponad 100 mln zł rocznie. A Bruksela bacznie śledzi także inne nasze grzeszki. Kolejny problem to zanieczyszczenie powietrza, bo do pieca biedni ludzie pchają co mają, czyli miał węglowy i śmieci, trując całą okolicę.