W listopadzie mojej rodzinie stuknęło pięć lat w nowym domu. Równo o rok krócej mamy instalację fotowoltaiczną.
Kiedy z żoną podejmowaliśmy decyzję o sprzedaży mieszkania i zakupie domu, interesowały nas nowoczesne technologie. Mechaniczna wentylacja z odzyskiem ciepła z powietrza była absolutnym musem. Od początku skłanialiśmy się ku pompie ciepła, rozważaliśmy też różne nietypowe technologie budowlane.
Stanęło na kanapce z tradycyjnego pustaka ceglanego przekładanego betonem, w grubej warstwie ciepłego sosu ze styropianu. To wszystko jest ocieplane pompą ciepła najprostszego typu: powietrze-woda. Ten system grzewczy był czymś, co nas poważnie niepokoiło.
Czy fotowoltaika się opłaca? Czy jest bezpieczna?
Uzależnianie się od jednego źródła energii, czyli prądu jest dużym ryzykiem. Znajomy architekt przekonał nas prostym zdaniem: „Ludzie mają pompy ciepła i żyją z tym”. Tak, to było takie proste. Zdecydowaliśmy się na to, jednocześnie jednak podjęliśmy ważną decyzję: aby to wszystko miało sens, w jak najkrótszym czasie musimy sobie zorganizować instalację fotowoltaiczną.
Na długo przed wykończeniem domu i przeprowadzką wybraliśmy wykonawcę i skompletowaliśmy dokumenty. Tak przygotowani czekaliśmy na informację o uruchomieniu programu dopłat. Kiedy zamieszkaliśmy w domu, przestaliśmy myśleć o prądzie z natury.
Z natury rzeczy zajęliśmy się bieżącymi rzeczami, w tym wykańczaniem mieszkania i przede wszystkim finansową zapaścią. Kiedy dwa miesiące później otrzymaliśmy informację o uruchomieniu dotacji, omal sobie nie odpuściliśmy.
Dotacja z WFOŚiGW
Jednak późnym wieczorem, dosłownie rzutem na taśmę, przygotowaliśmy papiery i drugiego dnia od uruchomienia dotacji złożyliśmy wniosek. To była długa noc, i wczesny poranek w siedzibie mazowieckiego Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Spodziewałem się kolejki, ale nie było ani jednej osoby.
Czytaj także: Dotacje do fotowoltaiki i pomp ciepła w 2022 roku
Mimo to sądzę, że pośpiech był wskazany – zaledwie tydzień później środki w ramach programu zostały wyczerpane. Złożenie wniosku było jednak tylko początkiem. Na decyzję czekaliśmy ponad pół roku, a kiedy ją otrzymaliśmy, sprawa nabrała tempa.
Po trzech tygodniach mieliśmy zainstalowane panele i inwerter. Następnie trzeba było poczekać na zainstalowanie dwukierunkowego licznika energii, co zgodnie z prawem sieć energetyczna jest zobowiązana wykonać bezpłatnie. Instalator od paneli przestrzegł mnie, by nie włączać instalacji przed wymianą licznika.
Energia płynie w dwie strony
Zwykły licznik zlicza energię przezeń przepływającą bez sprawdzania jej kierunku, więc energię pobraną i wprowadzoną do sieci zliczałby jako zużycie. Trzeba było uzbroić się w cierpliwość. Sieci energetyczne mają 30 dni na przyłączenie instalacji fotowoltaicznej, licząc od złożenia prawidłowego i bezbłędnego wniosku.
Nieścisłości we wniosku lub niekompletne dokumenty przedłużają okres, w którym instalacja stoi bezczynnie. Dlatego każdemu polecam mieć fachowca, który od początku prowadzi waszą instalację. Przy nabyciu całego sprzętu i usługi instalacji od jednej firmy nie powinno być z tego tytułu dodatkowych kosztów. W przypadku mojej instalacji po około miesiącu od montażu zacząłem wprowadzać do sieci prąd. I cierpliwie czekałem na pierwszy rachunek.
Najważniejsza jest cena
Zanim podpisaliśmy umowę dla mikroinstalacji (tzw. umowę prosumencką), przez rok zapłaciliśmy ok. 6000 zł za energię. Nasi sąsiedzi z identycznymi domami płacą mniej więcej takie same kwoty, z tym że część z nich też już pozakładała panele słoneczne. Od czasu podpisania umowy prosumenckiej nasze koszty za energię utrzymują się w granicach 3000 zł rocznie, nie licząc inwestycji.
Spodziewam się, że w przyszłości te koszty wzrosną. Ale wzrosną dla wszystkich i nie ma innego sposobu na ograniczenie ich, inaczej niż dzięki fotowoltaice. Z perspektywy kilku lat wszystkie nasze obawy wydają się nieuzasadnione, szczególnie jeśli chodzi o dywersyfikację źródeł energii.
Prąd z fotowoltaiki nie płynie, jeśli nie ma prądu w sieci
Przecież w domach ogrzewanych gazem też nie stosuje się alternatywnego systemu grzewczego na wypadek gdyby zabrakło surowca. A kiedy nie ma prądu, to po prostu nie ma prądu. W cywilizowanym kraju po pewnym czasie się go przywraca, a nowoczesny dom nie ma prawa się wychłodzić w krótkim czasie.
Rzeczywistość jest taka, że przerwy w dostawie prądu zdarzają się w każdym roku. Na szczęście jeszcze nigdy nie były kłopotliwe i nie trwały dłużej niż parę godzin.
Zaskoczonym wyjaśniam, że prąd z mikroinstalacji nie płynie, jeśli przerwane jest zasilanie z sieci. Wynika to podobno z faktu, że byłoby to zagrożeniem dla pracowników sieci energetycznej, pracujących nad przywróceniem zasilania. Na rynku są dostępne systemy magazynujące energię na taki właśnie wypadek, ale ich cena wynosi dziś niemal tyle samo co samej instalacji fotowoltaicznej, a to wydaje się póki co nieefektywne.
Co pokazał test fotowoltaiki
Wyjściem byłoby prawdopodobnie fizyczne odłączenie mikroinstalacji od sieci energetycznej na czas awarii, ale w praktyce nie widziałem takich rozwiązań. Tym bardziej, że awarie zdarzają się najczęściej podczas burz i w nocy, kiedy fotowoltaika nie działa lub daje niewiele prądu. Na co dzień jednak to wszystko nie powoduje specjalnie problemów. Krótko mówiąc: redundancja jest przydatna w lotnictwie czy też zasilaniu szpitala, ale w zwykłym domu to raczej przesada.
Wnioski z instalacji fotowoltaicznej są prozaiczne: jest kłopotem tylko do czasu, kiedy zacznie działać. Potem po prostu działa, nie wymaga obsługi i tylko wyjątkowo mocne opady śniegu mogą ją zatrzymać na pewien czas. W tym roku spłacę moją mikroinstalację i inwestycja zacznie przynosić realne zyski. Pytanie tylko jak wpłyną na nią zmiany w prawie, które wchodzą w życie od kwietnia (dla nowych prosumentów, bo starzy zachowują prawo do rozliczenia przez 15 lat – red.), określane żartobliwym hasłem „promocja się skończyła”. Oby nie było to jedyne, co skończy się w tym roku.