To nie będzie wpis tak zupełnie na serio, serio. Kiedy moja koleżanka-dziennikarka próbowała się dostać do Sejmu, ja spędzałam czas na poszukiwaniu bielizny z organicznej bawełny. Obie poniosłyśmy porażkę.
Przez moment nawet przemknęło mi przez myśl, że zamiast biegać po sklepach i oddawać się idiotycznym zakupom, powinnam poświecić się czemuś poważniejszemu. Ale zawzięłam się. To jedno z noworocznych postanowień: bycie lepszym człowiekiem, nie kupowanie ciuchów z Bangladeszu z metką zachodnich sieciówek.
Wszystko zaczęło się od mojej córki – Stefy. Jakiś czas temu wybrałyśmy się na zakupy, pokazałam jej bluzkę, która mi się podobała w Marks & Spencer. Ona tylko rzuciła okiem na metkę.
- Made in Bangladesh. Nie kupuj tego – powiedziała krótko.
Wbiła mnie tym w ziemię. To ja tak długo kreuję się na „eko“ a ona jednym zdaniem potrafi powywracać moje zwyczaje.
Niestety, ta pyskata 15-latka miała rację. Czemu my to kupujemy? Przecież mamy wybór.
Stefa obejrzała w TV wstrząsający dokument o produkcji ubrań w Indiach i Bangladeszu. Barwniki wywołujące raka, chemia pozostająca w ubraniach, przenikająca do naszej skóry, przyczyniająca się do niepłodności. Te obrazy wstrząsnęły nią i sprawiły, że wyleczyła się z kupowania byle jakich ciuchów. W filmie pokazano dzieci pracujące przy produkcji ubrań, ponieważ dorośli byli już świadomi zagrożeń, jakie niosą ze sobą chemiczne barwniki. Pracownicy przed kamerą zapewniali, że mają nie 12, ale 16 lat. Rozbrajające były także tłumaczenia koncernów, które ulokowały produkcję w Azji. O tym, że ich dostawcy muszą zapewnić, iż przestrzegają określonych reguł. W czym więc problem, skoro na papierku wszystko wygląda w porządku? W rzeczywistości wolimy nie wiedzieć, jak te ciuchy są produkowane. To zupełnie jak z parówkami.
Dla mnie to był kolejny kamyczek, który ostatecznie skłonił mnie do decyzji, by nie kupować ubrań z Bangladeszu. W ubiegłym roku świat obiegły informacje o chłopcach, którzy umierali w męczarniach, bo nie chcieli iść do pracy, w tym kraju, m.in. do przędzalni. Tak, to się dzieje naprawdę. Za naszym przyzwoleniem, choć nie na naszych oczach.
Tak więc do widzenia tanie ubranka. Decyzję podjęłam kilka tygodni temu i jakoś daję radę. Jak się okazuje, w Reserved i w Orsay można znaleźć rzeczy wyprodukowane w Polsce, są też ubrania zrobione w Egipcie, Turcji czy nawet Serbii. Szkoda tylko, że w sklepach internetowych nie ma informacji o tym, gdzie dana rzecz została uszyta.
A jeśli ten wpis Was nie przekonuje, to przeczytajcie coś znacznie bardziej na serio.